Mamy to! Półfinał FA Cup na Wembley między The Blues a Spurs zakończony dość spektakularnym zwycięstwem 4-2. Zapraszam do zapoznania się z moimi wnioskami odnośnie tego meczu.
Świetnie było znów zobaczyć drużynę Chelsea tryumfującą na Wembley. Rywal był nie byle jaki, bowiem zajmujący drugie miejsce w ligowej tabeli zespół Mauricio Pochettino - Tottenham. Po tym zwycięstwie znów zagramy w finale prestiżowego FA Cup. I to jest największym plusem.
Antonio Conte miał swój własny plan na rozegranie tego spotkania. Ciężko przypuszczać, że Włoch wzorował się taktycznym ruchem Mourinho w ostatniej kolejce i nie wystawił w pierwszym składzie Hazarda, Fabregasa i Costy. W tym meczu szansę dostali Batshuayi i Ake. Ten pierwszy - tak ostro wywoływany przez kibiców The Blues, raczej ich swoim występem nie zachwycił. Ciężko mu było radzić sobie z rosłymi stoperami Spurs, przy grze z kontrataku. Mimo to ambicji mu nie brakowało, z pewnością dał z siebie tyle na ile mógł. Ake natomiast został postawiony przed dużo trudniejszym wyzwaniem. Grać w bloku defensywnym wówczas gdy przeciwnik ciągle operuje piłką i trzyma dość szybkie tempo gry to nie lada wyzwanie dla młodego Holendra. Mimo to, Ake w kluczowych momentach nie spękał, starał się grać prostymi środkami co przynosiło efekty. Kluczową interwencją popisał się gdy w polu karnymi'e czystym wślizgiem przerwał akcję Allego. Jeśli już o defensywie mowa. Profesor David Luiz. Brazylijczyk wziął na siebie pełną odpowiedzialność pod nieobecność Cahilla i wywiązał się z tego zadania znakomicie. Został wybrany graczem meczu, mimo, iż straciliśmy w tym meczu dwa gole. Straciliśmy dwie bramki, ale ciężko zrzucać winę na czyjeś indywidualne błędy przy tych dwóch sytuacjach. Oba gole to naprawdę znakomite akcje rywali (głownie zasługa Eriksena), choć uważam, iż przy drugim trafieniu więcej mógł z siebie dać Courtois. Przy pierwszym natomiast Pedro dość pasywnie atakował Eriksena. Niestety kolejny raz znów zbyt często rywale ogrywali Marcosa Alonso. Odwrotnie za to grał Moses, który potwierdza, że jest bardzo stabilnie grającym graczem zarówno w defensywie jak i ofensywie. To jego faulował Son gdy sędzia podyktował rzut karny. W środku pola rządzili gracze Tottenhamu.
N'golo Kante tradycyjnie wypełniał swoje role znakomicie (on chyba sam nie wie ile ich ma), ale słabo uzupełniał go Nemanja Matić. Kto by to jednak pamiętał po tym co Serb zrobił przy golu na 4-2? Nie da sie lepiej uderzyć, po prostu się nie da, fizyka na to nie pozwala. Dwie bramki zdobył Willian, który chyba na dobre przypomniał sobie swoją umiejętność do zdobywania bramek z rzutów wolnych (pamiętajmy o golu na Stoke) i pod nieobecność Hazarda świetnie wykonał 11-tkę. Wziął odpowiedzialność za strzelanie bramek, szacunek. Pedro natomiast raczej zaliczył dość bezbarwny występ.
Nic by jednak z tego wyniku nie było gdyby nie wprowadzona para Hazard-Fabregas. Gdy przy stanie 2-2 Eden wchodził na murawę powiedziałem "Król zaraz strzeli bramkę". Nie myliłem się. Dwie ofensywne akcje Edena i było 4-2. Pierwszy gol to błędy obrońców Spurs, którzy nie dość że zostawili go przy rzucie rożnym samego przed polem karnym, to na dodatek strącili mu futbolówkę prosto pod nogi. Hazard w takiej formie nie mógł tego nie wykorzystać. Zarówno ten gol jak i Maticia to zasługa również Fabregasa, Hiszpan brał udział przy obu rozegraniach. Drugi z Hiszpanów wprowadzonych do gry po przerwie - Costa, od dłuższego czasu frustruje wszystkich swoją grą. Do dzisiejszego meczu starałem się go bronić i niejako tłumaczyć jego formę, ale tym razem i mi brakuje słów. Na szczęście Chelsea w tm sezonie to zespół, a nie indywidualności.
Tottenham grał, my zdobywaliśmy gole. Robota wykonana.