Ta wiadomość przebiła całą moją Wielkanocną aurę. Odważę się też stwierdzić, że poniedziałkowy "lejek" przeistoczył się na niejednej twarzy w wylew łez. Choć w pierwszej chwili wydawać by się mogło, że to ogromy smutek i żal, jednak gdy ochłonąłem, przypomniałem sobie wszystkie sukcesy Chelsea. Każdy z nich miał w sobie postać Johna jako przywódcy i głównego sternika niebieskiej maszyny. 22 lata kariery Terry'ego w Chelsea dobiegają końca, lecz to wcale nie musi być smutne.
Ten facet pamięta wszystko co najlepsze. Zakładał niebieskie koszulki z nadrukami Autoglass-u, Fly Emirates, Samsunga oraz Yokohamy. Grał w zespole z takimi piłkarzami jak Zola, Poyet, Hasselbaink, Desailly, Petrescu, Di Matteo, Wise, Lampard, Drogba, Duff... Można tak wymieniać, wymieniać i wymieniać. Mimo, iż John jest wychowankiem sąsiedniej drużyny West Hamu, od zawsze powtarzał, że jego rodowitym klubem była Chelsea. Na Stamford Bridge zawitał w 1998 roku, jednak jego kariera na dobre ruszyła w 2001. Kapitanem był od 2004, do teraz.
John Terry "Captain, Leader, Legend" - ten kibicowski baner pewnie nie zniknie z trybuny Stamford Bridge nigdy. Dla mnie jego postać to pewnego rodzaju definicja piłki nożnej. John w swojej karierze miewał wzloty i upadki. Jest dobitnym przykładem tego, że piłka to sport trudny nie tylko w kwestii fizycznej, lecz także mentalnej i psychicznej. Przeżył super-start kariery po przyjściu Abramowicza i Mourinho, jako kapitan zdobył cztery tytuły mistrza Anglii, cztery tytuły FA Cup(plus jeden w sezonie 99/00), trzy tytuły pucharu ligi, dwie Tarcze Wspólnoty, jeden tytuł pucharu Ligi Europy oraz ten najważniejszy i najbardziej pożądany - puchar Champions League. To właśnie droga po tryumf w Champions League była dla Johna najbardziej drastyczna i bolesna. Kiedy w 2008 roku podszedł do wykonania decydującego o zwycięstwie rzutu karnego chyba nikt nie był w stanie pomyśleć, że akurat jego może spotkać tak ogromny pech.
Poślizgnął się i przestrzelił, a w dodatkowej serii rzutów karnych Chelsea przegrała. Mówiono wtedy, że Terry nie potrafił udźwignąć presji, że drużynie pod jego wodzą nie jest pisane zwycięstwo w tych rozgrywkach. Faktycznie, przez następne lata Chelsea odpadała z rozgrywek w różnych okolicznościach. Terry jednak do spółki z Lampardem i Drogbą w wywiadach wciąż z uporem maniaka mówili o tym jak bardzo pragną zdobyć ten puchar. Swój cel John osiągnął wtedy kiedy nikt się tego zupełnie nie spodziewał. To właśnie jego bramka w rewanżowym spotkaniu z Napoli w 1/8 finału utkwiła mi w pamięci najbardziej. Fantastyczny comeback i awans do kolejnej rundy dały zespołowi rozpęd, a wówczas mówiło się, że w meczowych raportach w rubryce "trener" powinien być wpisywany właśnie Terry, a nie tymczasowo zatrudniony Di Matteo. To on w szatni ciągnął ten zespół i to właśnie Anglik był kierowcą defensywnego autobusu zmierzającego po mistrzostwo. Mimo to, także wtedy John sprezentował sobie kolejną okazję do wylewu łez. W rewanżowym meczu półfinałowym z Barceloną dał się sprowokować i wyleciał już w pierwszej połowie za czerwoną kartkę osłabiając zespół i eliminując się z późniejszego finału w Monachium. Ze łzami w oczach podczas wywiadów przepraszał zespół za swój czyn. Mimo to po ostatnim rzucie karnym Drogby zdjął swój garnitur i w meczowej koszulce szalał i radował się wraz z resztą zespołu by później wznieść puchar w górę jako kapitan (choć opaskę w tym meczu nosił Lampard).
John Terry to przykład i piłkarski wzór. Potrafił podnosić się po momentach traumy i być jeszcze mocniejszym. Gdy podnosił się on,wraz z nim podnosił się zespół. Prócz piłkarskich dramatów, miał też incydenty pozaboiskowe tj. jak "seksafera" z żoną Wayne Bridge'a czy rasizm wobec Antona Ferdinanda. Przez te sytuacje musiał dość wcześnie zrezygnować z gry w angielskiej reprezentacji, której przez pewien czas również był kapitanem.
John prócz piłkarskich umiejętności imponował swoją lojalnością. Nie był zwykłym szarakiem, był kapitanem kompletnym. Pomagał kolegom w szatni, młodym adeptom akademii i oddawał swoje całe piłkarskie życie dla Chelsea. Nie był zwykłym piłkarzem. Nawet teraz, pod wodzą Antonio Conte mimo roli rezerwowego starał się dawać z siebie wszystko. Włoch nie raz wypowiadał się na temat Terry'ego, twierdząc że dobra forma zespołu to także zasługa Anglika, który wciąż jest kapitanem w szatni. Sam zresztą powtarza, że obudzony w środku nocy jest gotów założyć niebieską koszulkę z numerem 26 i zagrać dla Chelsea. Terry od zawsze był w jedności z kibicami, dlatego też dostawał od nich wsparcie wówczas gdy tego najbardziej potrzebował. Wybaczaliśmy mu jego wybryki by cieszyć się z nim wznoszącym kolejne trofea.
Angielskie środowisko piłkarskie tuż po ogłoszeniu decyzji Terry'ego zadaje sobie pytanie, czy John Terry był najlepszym środkowym obrońcą w historii Premier League? Rywali ma równie mocnych bowiem w gronie kandydatów znajduje się Ferdinand, Vidić, Hyypia, Stam czy King. Jednak czy któryś z nich dorównał Terry'emu osobowością, charyzmą i umiejętnościami? Sądzę, że nie.
Ciężko kiedykolwiek będzie znaleźć drugiego takiego kapitana jakim przez te parenaście lat był Terry. Przykładem jego ambicji może być fakt, że w wieku 36 lat wciąż mówi o kontynuacji kariery na europejskim poziomie. Może czeka nas kolejny dramat jak z udziałem Lamparda na Etihad Stadium? Oby nie. W przypadku Johna ciężko krytykować zarząd klubu. Choć jeszcze rok temu zastanawiano się czy warto w ogóle przedłużać z nim kontrakt, tak teraz to piłkarz postawił sprawę jasno dając do zrozumienia, że jest jeszcze wystarczająco dobrym piłkarzem by grać regularnie. Ja to rozumiem, przez całe piłkarskie życie poświęcał się dla klubu - teraz pomyślał o sobie. Nikt nie chciałby na jego miejscu siedzieć na ławce po tak długiej przygodzie. A najlepszym prezentem od kolegów będzie zdobycie mistrzostwa w ostatnim sezonie piłkarskiej przygody Johna w Chelsea. Nie bez powodu dodałem słowo "piłkarskiej", bo zapewne wszyscy mamy nadzieję zobaczyć go jeszcze w klubie w jakiejkolwiek innej roli.
Dlaczego twierdzę, że to rozstanie nie musi być smutne? Bo za paręnaście lat, kiedy już wszyscy zapomną o Carvalho, Alexie czy Luizie, z dumą będziemy mogli powiedzieć - pamiętam czasy gdy w obronie Chelsea grał legendarny kapitan i najlepszy środkowy obrońca w historii klubu - John Terry.
Bądźmy dumni, że go oglądaliśmy.
Tomek Durlej